- Skończyłeś? – spytał poważnym tonem perkusista przechodząc
przez korytarz na którym siedział winny, by zaglądnąć do tego co jeszcze z jego
łazienki zostało. – Nie, ty nawet nie zacząłeś.
Bellamy podniósł się z prędkością światła z podłogi
ochlapując kolegę wodą z mokrej ścierki.
- Ale czyż ten artystyczny nieład nie jest cudowny? – Matt
spoglądał ponad ramieniem blondyna na pobojowisko. Według niego było idealnie i
już planował jak sprawić by jego łazienka wyglądała tak samo, gdy z zamyślenia
wyrwał go głos Dom’a rozmawiającego przez telefon. – Łazienka. Tak, jest w
stanie krytycznym. Eee.. siostrzeniec, sześcioletni siostrzeniec. Tak, dobrze,
będę czekał.
No i pięknie, cały trud gitarzysty włożony w zmienienie
łazienki Dom’a w artystyczne cudo poszedł na marne.
Pół godziny później Matt siedząc na blacie jednej z szafek
kuchennych i wcinając banana przysłuchiwał się odgłosom mogącym świadczyć tylko
o jednym, przyjechali fachowcy, którzy mieli doprowadzić łazienkę Dom’a do
stanu używalności. Ciekawe czy po tym wydarzeniu wywiesi na drzwiach owego
pomieszczenia tabliczkę z napisem „Bellamy’emu wstęp wzbroniony”. Było to
więcej niż pewne, ale w ostateczności można koledze również „wyremontować” inne
pomieszczenia. Ale na to przyjdzie jeszcze kiedyś czas. Zeskoczył z blatu
wyrzucając skórkę od banana do kosza na śmieci. Przeskoczył przez stojące na
środku krzesło i popędził do ogrodu, po drodze wpadając na jednego z facetów
którzy ratowali łazienkę Dom’a. Już zatrzasnął drzwi w samochodzie przekręcając
kluczyk w stacyjce gdy z domu wypadł blondyn.
- A ty gdzie? – perkusista zastukał w szybę, na co
gitarzysta odsunął ją, by kumpel dobrze go słyszał.
- Do domu Dom. Dobre! Do domu Dom. Do dooomuu Doooom. –
zawył sprawdzając jakby ten tekst leżał w piosence.
- Zamknij się. Nigdzie nie jedziesz. A jak już coś to nie
beze mnie. Przez ciebie połowa mojego domu stoi w wodzie. Nawet łóżko mam
mokre. – oczywiście to już prawdą nie było, ale nigdy nie zaszkodzi trochę po
dramatyzować. – Tak więc zabieram się z tobą.
- Poważnie? – mina Matt’a wyrażała skrajne uniesienie
połączone z jakąś dziwną, co równa się także niebezpieczną fascynacją. Otworzył
drzwi wyskakując z samochodu i rzucając się na Dom’a. – Zawsze wiedziałem, że
kiedyś zamieszkamy razem!
Takiej reakcji blondyn zdecydowanie się nie spodziewał, ale
czy Bellamy kiedykolwiek zrobił coś przewidywalnego?
- A co z Chris’em?
- Człowieku, on ma żonę i dzieci, a ja wcale nie zamierzam
wiecznie z tobą mieszkać. Po czymś takim to nawet najlepszy psycholog w kraju
by mi nie pomógł. Mam tylko nadzieję, że pod twoim łóżkiem nie mieszkają
krasnoludki, w szafie nie trzymasz papierowego Ufo, a w ogrodzie nie rośnie
bananowiec. – Dom bezskutecznie próbował wyrwać się z uścisku bruneta. Tak
naprawdę tylko dla pozoru wiecznie narzekał na niestabilność umysłową pana
Bellamy’ego. Drugiego takiego wariata ze świecą szukać. Nie, tu nawet świeca by
nie pomogła. By znaleźć takiego drugiego jest tylko jeden sposób – sklonować
pierwszego.
Wrócili do domu, sprawdzić stan łazienki. Wyglądała już
prawie jak dawniej. By nie tracić czasu Dom zaczął wrzucać do pierwszej lepszej
torby jaką udało mu się znaleźć rzeczy które wydawały mu się niezbędne w domu
gitarzysty. Jak na nieszczęście miecza świetlnego i zbroi nie miał. Wokalista
Muse oczywiście ochoczo zabrał się do pomocy.
- Matt, po co mi patelnia?
- Bo ja nie mam. – przyznał z niechęcią Matt. W jego domu
brakowało połowy sprzętów potrzebnych do normalnego funkcjonowania, ale jakoś
sobie biedak dawał radę.
Godzinę później, gdy ekipa ratująca łazienkę perkusisty skończyła
pracę, obaj muzycy byli już w drodze do domu Bellamy’ego. Oczywiście gitarzysta
prowadził jak wariat bawiąc się w kierowcę rajdowego, ale chyba po raz pierwszy
Dom nie miał nic przeciwko. Obaj lubili wyścigi samochodowe.
Gdy dojechali pod domem Matt’a stał już jakiś samochód.
Dobrze im znany samochód.
- Chris, a co ty tutaj robisz? – spytał wokalista wysiadając
i podchodząc do przyjaciela z wyrazem szczerego zdumienia na twarzy.
- Patrzysz się na mnie jakbyś ducha zobaczył.
- Zaraz ci pewnie powie, że przysłali cię kosmici jako
sobowtóra basisty Muse z jakąś ważna misją na Ziemi, czy coś w tym stylu. –
dodał Dom, wyciągając z samochodu torbę ze swoimi rzeczami i podchodząc do
pozostałej dwójki.
- Obce cywilizacje nie klonują ludzi po to by ich ponownie
przysyłać na Ziemię. – Bellamy posłał
blondynowi mordercze spojrzenie mówiące nie mniej i nie więcej jak to: „jak
można być takim idiotą i tego nie wiedzieć?”
- Dobra, chłopaki, dajcie spokój. – przerwał im Chris Ja Was
Pogodzę Wolstenholme, po czym sięgnął do kieszeni wyciągając niewielkie,
płaskie opakowanie. – Kupowałem dzisiaj struny, pomyślałem, że może tobie też
się przydadzą, a że przejeżdżałem obok to pomyślałem, że od razu ci je
podrzucę.
Matt biorąc od kumpla struny i nadal ze skwaszoną miną otworzył
drzwi. Dom był w takim samym stanie w jakim go zostawili kilka godzin temu,
czyli prawie na każdej powierzchni płaskiej leżały przedmioty które nie powinny
tam leżeć. Dom zostawił swoją torbę w salonie rozglądając się po pomieszczeniu.
- Znajdziesz dla mnie jakieś łóżko, czy mam zadowolić się
kanapą?
- A co? Zamierzacie razem zamieszkać? Dlaczego ja dowiaduje
się dopiero teraz? – wtrącił ze śmiechem Chris, przyglądając się Matt’owi
grzebiącemu w lodówce.
- Nie, Matti zalał mi pół domu remontując łazienkę. Teraz
można tam co najwyżej ryż sadzić, a nie mieszkać. – blondyn usiadł na kanapie
włączając telewizor.
Po chwili dołączył do nich Bellamy z laską kiełbasy w jednej
ręce i zapałkami w drugiej.
- Skoro jesteśmy sobie już wszyscy razem to co wy na to, żebyśmy
zrobili sobie ognisko? Wiedziałem, że się zgodzicie. – Matt’owi strasznie
spodobał się jego własny, autorski pomysł więc nie czekając na odpowiedź
kolegów zniknął za drzwiami do ogrodu.
- Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny jak wilk, więc
pomysł całkiem niezły. – chyba pierwszy raz w życiu basista Muse skomentował
pomysł Bellamy’ego pozytywnie.
- O ile nie spali przy tym połowy domu. – Howard wyłączył
telewizor, wstał z kanapy i ruszył w stronę kuchni. – Trzeba by znaleźć coś
jeszcze do jedzenia.
Kilka minut później obaj przeszukiwali lodówkę Matt’a.
- Piwo jest, więc jest dobrze. – Chris wyciągnął trzy puszki
i postawił na stole opierając się o blat i patrząc na Dom’a, który nadal miał
nadzieje, że znajdzie w lodówce gitarzysty cos zjadalnego.
- Masło, banany, wątróbka, jogurt bananowy, chleb do tostów,
kocia karma, jakieś niezidentyfikowane zielone coś, o i te ciasteczka które
dostał od twojej żony na urodziny. Notabene miał je dwa miesiące temu. Po
cholerę on to wszystko tutaj trzyma?! – zrezygnowany Dom zamknął lodówkę.
- Chyba będziemy musieli zamówić pizzę. – pocieszył go Chris wyciągając telefon.
Blondyn tymczasem postanowił skontrolować jak właścicielowi
domu idzie rozpalanie ogniska. Zastał Bellamy’ego klęczącego przy stercie
patyków, spod których gdzieniegdzie wystawały kawałki starych gazet,
najprawdopodobniej za pomocą których Matt próbował rozniecić ogień. Ale kupka
drewna tylko żałośnie się dymiła.
- Pół ogrodu nie stoi w ogniu, więc nie jest źle, ale nie
masz czasami jakiegoś węgla, czy czegoś w tym stylu? Może lepiej zrobić grilla?
– spytał biorąc od gitarzysty zapałki i pochylając się nad domniemanym
ogniskiem.
- Dym z węgla zakłóca kontakt z Zetasami. – odparł Bellamy
spoglądając w niebo wymownym wzrokiem.
- Czyli nie masz. – odparł sucho Dom, wzdychając i usiłując
rozpalić ogień.
- Dom, mam pomysł! – Matt siedzący spokojnie do tej pory na
trawie podniósł się z prędkością światła i pobiegł w stronę frontowego wejścia
do domu. Po kilku minutach wrócił niosąc wielki biały kanister, który
najwyraźniej do końca szczelny nie był. Nim Dominic zdążył jakkolwiek
zareagować gitarzysta wylał całą zawartość na stertę drewna i wyrwał mu zapałki
z rąk.
- Matt.. chwila, chyba nie chcesz powiedzieć, że to.. – gdy
tylko Bellamy zbliżył zapaloną zapałkę do mokrej kupki patyków ta momentalnie
zajęła się ogniem. Wystraszony Matt odskoczył w samą porę wpadając na Dom’a, co
spowodowało wylądowanie obu na trawie. – Benzyna?!
Kompletnie osłupiali bezradnie patrzyli jak ogień przenosi
się z zatrważającą szybkością po trawie, która było mokra od łatwopalnej cieczy
wydobywającej się z dziurawego kanistra, do.. domu? Bo stamtąd właśnie Bellamy
przyniósł owy niefortunny płyn, którego zdecydowanie nie używa się do
rozpalania ogniska. Pierwszy oprzytomniał Dom. Widząc co się dzieje wstał i
zaczął szukać telefonu. Po chwili dzwonił już po numer straży pożarnej podając
adres gitarzysty, który nadal siedział na trawie bez ruchu wpatrzony w to co
dzieje się z jego ogrodem. Jednak gdy poczuł, że ktoś go ciągnie za ramię wstał.
Rozejrzał się szybko, jakby obudzony z jakiegoś transu i nagle go oświeciło.
- Chris jest w środku! – do domu dostać się nie mogli, drogę
odcięły im płomienie, które paliły już nie tylko trawę, zajęła się również
drewniana huśtawka i kawałek stolika. Jednak już po kilku minutach, które
wydawały im się wiecznością, usłyszeli dźwięk syreny obwieszczającej przybycie
strażaków, którzy w mig uporali się z ogniem.
Gdy w końcu zagrożenie minęło i mogli wejść do domu Dom nie
mógł uwierzyć, że nadal przyznaje się do Matt’a. Powinien już dawno przestać.
Jeszcze nie daj Boże postronni obserwatorzy uznają go za takiego samego
dziwaka.
- Ja cię po prostu pewnego pięknego dnia zabije. Albo nie, w
nocy. Uduszę poduszką. – wykonał w powietrzu krótki gest duszenia kogoś, po
czym opadł ciężko na kanapę w salonie, obok Chris’a, który na całe szczęście
wyszedł z tego wszystkiego bez szwanku.
- No to z ogniska nici. Wiecie co chłopaki, ja chyba już
będę leciał. – basista wstał ignorując błagalny wzrok Howarda, mówiący „nie zostawiaj
mnie z nim samego, wszystko tylko nie to”. Poklepał stojącego w przy ścianie
Matt’a w ramię i wyszedł zdejmując po drodze kurtkę w wieszaka.
Bellamy jak stał tak stał nie odzywając się ani słowem, co
doprowadziło do poważnych przemyśleń Dom’a nad stanem zdrowia psychicznego
wokalisty. W końcu wyszedł z salonu zostawiając perkusistę samego z jego
myślami, które teraz zaczęły krążyć koło tematu: „co on kombinuje?”.
Jednak po kilkunastu minutach zagadka rozwiązała się sama,
gdyż Matt ponownie wkroczył do salonu, niosąc wysoko w górze tacę, tak że Dom
nie mógł zobaczyć co się na niej znajduje. Jednak po krótkiej chwili wylądowała
na jego kolanach, a kolega usiadł obok, a jego niemal nieodłączny uśmiech
psychopaty znów powrócił.
- Zrobiłem ci kanapeczki.
- Boję się zapytać z czym. – wziął jedną do ręki otwierając
ją i badając zawartość. Banany i szynka. Zamknął oczy i chwilę trwał tak w
milczeniu modląc się o cierpliwość.
- I niestety mam dla ciebie przykrą wiadomość, drugiego
łóżka chwilowo nie posiadam, będziesz musiał spać na kanapie. – Matt poklepał
siedzenie obok siebie. Wstał i ponownie opuścił salon, ale tym razem już na
dobre. Musiał się wyspać, ponieważ jutrzejszy dzień zapowiadał się pracowicie.
Gitarzysta stwierdził, że będzie im tu nader smutno i postanowił skombinować
jakiegoś „pupilka”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz