środa, 19 grudnia 2012

3.


 Matt siedział na mokrej podłodze opierając się plecami o ścianę. W dłoni trzymał ścierkę w żółte kwiatki, którą dzielnie wyżymał do miski podstawionej mu przez kumpla. Po niefortunnym pozbawieniu łazienki Howard’a kranu, muzycy szybko wezwali hydraulika, który w mgnieniu oka powstrzymał cieknącą wodę. Jednak był to dopiero początek piramidy problemów. Pół domu perkusisty stało w wodzie. Oczywiście Matt już próbował włączać wentylację i zrobić z zalanego korytarza lodowisko, jednak nim woda zdążyła zmienić swą temperaturę choć o jeden stopnień został zagnany przez przyjaciela do naprawiania szkód. Jednak zalanie domu to nie jedyny efekt uboczny remontu łazienki. Od tamtej pory w ogóle nie dało się z niej skorzystać, bo wyglądała jakby ją nawiedził… nie, nie huragan. Jakby ją nawiedził Bellamy. Jedno wielkie pobojowisko. Ani jedna z półek nie uchowała się na przeznaczonym jej miejscu. Drzwi od kabiny prysznicowej leżały na podłodze i to na dodatek nie w jednym kawałku, a kilka płytek z poprzedniej glazury Howarda odpadło od ściany. Najprawdopodobniej z niewielka pomocą.
- Skończyłeś? – spytał poważnym tonem perkusista przechodząc przez korytarz na którym siedział winny, by zaglądnąć do tego co jeszcze z jego łazienki zostało. – Nie, ty nawet nie zacząłeś.
Bellamy podniósł się z prędkością światła z podłogi ochlapując kolegę wodą z mokrej ścierki.
- Ale czyż ten artystyczny nieład nie jest cudowny? – Matt spoglądał ponad ramieniem blondyna na pobojowisko. Według niego było idealnie i już planował jak sprawić by jego łazienka wyglądała tak samo, gdy z zamyślenia wyrwał go głos Dom’a rozmawiającego przez telefon. – Łazienka. Tak, jest w stanie krytycznym. Eee.. siostrzeniec, sześcioletni siostrzeniec. Tak, dobrze, będę czekał.
No i pięknie, cały trud gitarzysty włożony w zmienienie łazienki Dom’a w artystyczne cudo poszedł na marne.
Pół godziny później Matt siedząc na blacie jednej z szafek kuchennych i wcinając banana przysłuchiwał się odgłosom mogącym świadczyć tylko o jednym, przyjechali fachowcy, którzy mieli doprowadzić łazienkę Dom’a do stanu używalności. Ciekawe czy po tym wydarzeniu wywiesi na drzwiach owego pomieszczenia tabliczkę z napisem „Bellamy’emu wstęp wzbroniony”. Było to więcej niż pewne, ale w ostateczności można koledze również „wyremontować” inne pomieszczenia. Ale na to przyjdzie jeszcze kiedyś czas. Zeskoczył z blatu wyrzucając skórkę od banana do kosza na śmieci. Przeskoczył przez stojące na środku krzesło i popędził do ogrodu, po drodze wpadając na jednego z facetów którzy ratowali łazienkę Dom’a. Już zatrzasnął drzwi w samochodzie przekręcając kluczyk w stacyjce gdy z domu wypadł blondyn.
- A ty gdzie? – perkusista zastukał w szybę, na co gitarzysta odsunął ją, by kumpel dobrze go słyszał.
- Do domu Dom. Dobre! Do domu Dom. Do dooomuu Doooom. – zawył sprawdzając jakby ten tekst leżał w piosence.
- Zamknij się. Nigdzie nie jedziesz. A jak już coś to nie beze mnie. Przez ciebie połowa mojego domu stoi w wodzie. Nawet łóżko mam mokre. – oczywiście to już prawdą nie było, ale nigdy nie zaszkodzi trochę po dramatyzować. – Tak więc zabieram się z tobą.
- Poważnie? – mina Matt’a wyrażała skrajne uniesienie połączone z jakąś dziwną, co równa się także niebezpieczną fascynacją. Otworzył drzwi wyskakując z samochodu i rzucając się na Dom’a. – Zawsze wiedziałem, że kiedyś zamieszkamy razem!
Takiej reakcji blondyn zdecydowanie się nie spodziewał, ale czy Bellamy kiedykolwiek zrobił coś przewidywalnego?
- A co z Chris’em?
- Człowieku, on ma żonę i dzieci, a ja wcale nie zamierzam wiecznie z tobą mieszkać. Po czymś takim to nawet najlepszy psycholog w kraju by mi nie pomógł. Mam tylko nadzieję, że pod twoim łóżkiem nie mieszkają krasnoludki, w szafie nie trzymasz papierowego Ufo, a w ogrodzie nie rośnie bananowiec. – Dom bezskutecznie próbował wyrwać się z uścisku bruneta. Tak naprawdę tylko dla pozoru wiecznie narzekał na niestabilność umysłową pana Bellamy’ego. Drugiego takiego wariata ze świecą szukać. Nie, tu nawet świeca by nie pomogła. By znaleźć takiego drugiego jest tylko jeden sposób – sklonować pierwszego.
Wrócili do domu, sprawdzić stan łazienki. Wyglądała już prawie jak dawniej. By nie tracić czasu Dom zaczął wrzucać do pierwszej lepszej torby jaką udało mu się znaleźć rzeczy które wydawały mu się niezbędne w domu gitarzysty. Jak na nieszczęście miecza świetlnego i zbroi nie miał. Wokalista Muse oczywiście ochoczo zabrał się do pomocy.
- Matt, po co mi patelnia?
- Bo ja nie mam. – przyznał z niechęcią Matt. W jego domu brakowało połowy sprzętów potrzebnych do normalnego funkcjonowania, ale jakoś sobie biedak dawał radę.
Godzinę później, gdy ekipa ratująca łazienkę perkusisty skończyła pracę, obaj muzycy byli już w drodze do domu Bellamy’ego. Oczywiście gitarzysta prowadził jak wariat bawiąc się w kierowcę rajdowego, ale chyba po raz pierwszy Dom nie miał nic przeciwko. Obaj lubili wyścigi samochodowe.
Gdy dojechali pod domem Matt’a stał już jakiś samochód. Dobrze im znany samochód.
- Chris, a co ty tutaj robisz? – spytał wokalista wysiadając i podchodząc do przyjaciela z wyrazem szczerego zdumienia na twarzy.
- Patrzysz się na mnie jakbyś ducha zobaczył.
- Zaraz ci pewnie powie, że przysłali cię kosmici jako sobowtóra basisty Muse z jakąś ważna misją na Ziemi, czy coś w tym stylu. – dodał Dom, wyciągając z samochodu torbę ze swoimi rzeczami i podchodząc do pozostałej dwójki.
- Obce cywilizacje nie klonują ludzi po to by ich ponownie przysyłać na Ziemię.  – Bellamy posłał blondynowi mordercze spojrzenie mówiące nie mniej i nie więcej jak to: „jak można być takim idiotą i tego nie wiedzieć?”
- Dobra, chłopaki, dajcie spokój. – przerwał im Chris Ja Was Pogodzę Wolstenholme, po czym sięgnął do kieszeni wyciągając niewielkie, płaskie opakowanie. – Kupowałem dzisiaj struny, pomyślałem, że może tobie też się przydadzą, a że przejeżdżałem obok to pomyślałem, że od razu ci je podrzucę.
Matt biorąc od kumpla struny i nadal ze skwaszoną miną otworzył drzwi. Dom był w takim samym stanie w jakim go zostawili kilka godzin temu, czyli prawie na każdej powierzchni płaskiej leżały przedmioty które nie powinny tam leżeć. Dom zostawił swoją torbę w salonie rozglądając się po pomieszczeniu.
- Znajdziesz dla mnie jakieś łóżko, czy mam zadowolić się kanapą?
- A co? Zamierzacie razem zamieszkać? Dlaczego ja dowiaduje się dopiero teraz? – wtrącił ze śmiechem Chris, przyglądając się Matt’owi grzebiącemu w lodówce.
- Nie, Matti zalał mi pół domu remontując łazienkę. Teraz można tam co najwyżej ryż sadzić, a nie mieszkać. – blondyn usiadł na kanapie włączając telewizor.
Po chwili dołączył do nich Bellamy z laską kiełbasy w jednej ręce i zapałkami w drugiej.
- Skoro jesteśmy sobie już wszyscy razem to co wy na to, żebyśmy zrobili sobie ognisko? Wiedziałem, że się zgodzicie. – Matt’owi strasznie spodobał się jego własny, autorski pomysł więc nie czekając na odpowiedź kolegów zniknął za drzwiami do ogrodu.
- Nie wiem jak ty, ale ja jestem głodny jak wilk, więc pomysł całkiem niezły. – chyba pierwszy raz w życiu basista Muse skomentował pomysł Bellamy’ego pozytywnie.
- O ile nie spali przy tym połowy domu. – Howard wyłączył telewizor, wstał z kanapy i ruszył w stronę kuchni. – Trzeba by znaleźć coś jeszcze do jedzenia.
Kilka minut później obaj przeszukiwali lodówkę Matt’a.
- Piwo jest, więc jest dobrze. – Chris wyciągnął trzy puszki i postawił na stole opierając się o blat i patrząc na Dom’a, który nadal miał nadzieje, że znajdzie w lodówce gitarzysty cos zjadalnego.
- Masło, banany, wątróbka, jogurt bananowy, chleb do tostów, kocia karma, jakieś niezidentyfikowane zielone coś, o i te ciasteczka które dostał od twojej żony na urodziny. Notabene miał je dwa miesiące temu. Po cholerę on to wszystko tutaj trzyma?! – zrezygnowany Dom zamknął lodówkę.
- Chyba będziemy musieli zamówić pizzę.  – pocieszył go Chris wyciągając telefon.
Blondyn tymczasem postanowił skontrolować jak właścicielowi domu idzie rozpalanie ogniska. Zastał Bellamy’ego klęczącego przy stercie patyków, spod których gdzieniegdzie wystawały kawałki starych gazet, najprawdopodobniej za pomocą których Matt próbował rozniecić ogień. Ale kupka drewna tylko żałośnie się dymiła.
- Pół ogrodu nie stoi w ogniu, więc nie jest źle, ale nie masz czasami jakiegoś węgla, czy czegoś w tym stylu? Może lepiej zrobić grilla? – spytał biorąc od gitarzysty zapałki i pochylając się nad domniemanym ogniskiem.
- Dym z węgla zakłóca kontakt z Zetasami. – odparł Bellamy spoglądając w niebo wymownym wzrokiem.
- Czyli nie masz. – odparł sucho Dom, wzdychając i usiłując rozpalić ogień.
- Dom, mam pomysł! – Matt siedzący spokojnie do tej pory na trawie podniósł się z prędkością światła i pobiegł w stronę frontowego wejścia do domu. Po kilku minutach wrócił niosąc wielki biały kanister, który najwyraźniej do końca szczelny nie był. Nim Dominic zdążył jakkolwiek zareagować gitarzysta wylał całą zawartość na stertę drewna i wyrwał mu zapałki z rąk.
- Matt.. chwila, chyba nie chcesz powiedzieć, że to.. – gdy tylko Bellamy zbliżył zapaloną zapałkę do mokrej kupki patyków ta momentalnie zajęła się ogniem. Wystraszony Matt odskoczył w samą porę wpadając na Dom’a, co spowodowało wylądowanie obu na trawie. – Benzyna?!
Kompletnie osłupiali bezradnie patrzyli jak ogień przenosi się z zatrważającą szybkością po trawie, która było mokra od łatwopalnej cieczy wydobywającej się z dziurawego kanistra, do.. domu? Bo stamtąd właśnie Bellamy przyniósł owy niefortunny płyn, którego zdecydowanie nie używa się do rozpalania ogniska. Pierwszy oprzytomniał Dom. Widząc co się dzieje wstał i zaczął szukać telefonu. Po chwili dzwonił już po numer straży pożarnej podając adres gitarzysty, który nadal siedział na trawie bez ruchu wpatrzony w to co dzieje się z jego ogrodem. Jednak gdy poczuł, że ktoś go ciągnie za ramię wstał. Rozejrzał się szybko, jakby obudzony z jakiegoś transu i nagle go oświeciło.
- Chris jest w środku! – do domu dostać się nie mogli, drogę odcięły im płomienie, które paliły już nie tylko trawę, zajęła się również drewniana huśtawka i kawałek stolika. Jednak już po kilku minutach, które wydawały im się wiecznością, usłyszeli dźwięk syreny obwieszczającej przybycie strażaków, którzy w mig uporali się z ogniem.
Gdy w końcu zagrożenie minęło i mogli wejść do domu Dom nie mógł uwierzyć, że nadal przyznaje się do Matt’a. Powinien już dawno przestać. Jeszcze nie daj Boże postronni obserwatorzy uznają go za takiego samego dziwaka.
- Ja cię po prostu pewnego pięknego dnia zabije. Albo nie, w nocy. Uduszę poduszką. – wykonał w powietrzu krótki gest duszenia kogoś, po czym opadł ciężko na kanapę w salonie, obok Chris’a, który na całe szczęście wyszedł z tego wszystkiego bez szwanku.
- No to z ogniska nici. Wiecie co chłopaki, ja chyba już będę leciał. – basista wstał ignorując błagalny wzrok Howarda, mówiący „nie zostawiaj mnie z nim samego, wszystko tylko nie to”. Poklepał stojącego w przy ścianie Matt’a w ramię i wyszedł zdejmując po drodze kurtkę w wieszaka.
Bellamy jak stał tak stał nie odzywając się ani słowem, co doprowadziło do poważnych przemyśleń Dom’a nad stanem zdrowia psychicznego wokalisty. W końcu wyszedł z salonu zostawiając perkusistę samego z jego myślami, które teraz zaczęły krążyć koło tematu: „co on kombinuje?”.
Jednak po kilkunastu minutach zagadka rozwiązała się sama, gdyż Matt ponownie wkroczył do salonu, niosąc wysoko w górze tacę, tak że Dom nie mógł zobaczyć co się na niej znajduje. Jednak po krótkiej chwili wylądowała na jego kolanach, a kolega usiadł obok, a jego niemal nieodłączny uśmiech psychopaty znów powrócił.
- Zrobiłem ci kanapeczki.
- Boję się zapytać z czym. – wziął jedną do ręki otwierając ją i badając zawartość. Banany i szynka. Zamknął oczy i chwilę trwał tak w milczeniu modląc się o cierpliwość.
- I niestety mam dla ciebie przykrą wiadomość, drugiego łóżka chwilowo nie posiadam, będziesz musiał spać na kanapie. – Matt poklepał siedzenie obok siebie. Wstał i ponownie opuścił salon, ale tym razem już na dobre. Musiał się wyspać, ponieważ jutrzejszy dzień zapowiadał się pracowicie. Gitarzysta stwierdził, że będzie im tu nader smutno i postanowił skombinować jakiegoś „pupilka”.

wtorek, 27 listopada 2012

2.


Matt akurat stroił gitarę gdy przerwał mu dzwonek do drzwi. Odłożył instrument i ochoczo poszedł by otworzyć. Spodziewał się Dominic’a. W końcu miał dziś wpaść, ale facet stojący w drzwiach w niczym Dom’a nie przypominał. Jednak oczy Bellamy’ego utkwione były w tym co gość trzymał. A był to czarny pokrowiec na gitarę. Wokalista wyciągnął ręce w stronę instrumentu, ale gość przywołał go z powrotem na ziemię chrząknięciem.
- Może najpierw mnie wpuścisz? Harowałem jak wół, żeby była taka jak chciałeś, a ty tylko stoisz jak kołek i się gapisz.
- Wybacz Hugh. Wchodź, wchodź. – brunet usunął się w drogi by zrobić gościowi przejście jednak nadal nie mógł oderwać oczu od czarnego pokrowca, który jak mniemał, skrywał jego długo wyczekiwane cudo.
Hugh wszedł do salonu kładąc futerał na kanapie. Gdy rozsuwał zamek Matt niemal skamlał z ciekawości. Nareszcie. Była tam. Nowiutka. Błyszcząca. Czerwona… Wziął ją do ręki. Była idealna. Dokładnie taka jaką chciał. Zdecydowanie wyróżniała się na tle innych jego gitar, choć jakby się uprzeć był posiadaczem jeszcze dziwniejszych.
Mężczyzna przyjrzał się z uśmiechem zafascynowanemu Matt’owi.
- Red Glitter Manson. Niech ci dobrze służy. – poklepał gitarzystę po ramieniu po czym Hugh Manson wyszedł zostawiając Bellamy’ego sam na sam z gitarą.
Pierwszym co przyszło muzykowi do głowy była myśl, że tym cackiem rzucał nie będzie. Ma w końcu jeszcze sporo innych, a jego koncerty charakteryzowało już niemal będące tradycją rzucanie sprzętem. Nie ważne czy był jego posiadaczem czy też nie.
Wokalista usiadł na stole w kuchni wydobywając z instrumentu pojedyncze dźwięki, które po chwili stworzyły konkretna melodię – Plug in baby. Wtórujący sobie wokalnie Matt nie zauważył kiedy do jego kuchni wszedł przeraźliwie chudy blondyn. No tak, oczywiście twórca najlepszych pod księżycem gitar nie zamknął za sobą drzwi.
- Całkiem… znośnie. Chociaż gdybyś tak nie wył było by o wiele lepiej. – skomentował ze śmiechem Dominic.
Plug in baby momentalnie ucichło, a Matt zeskoczył ze stołu chwaląc się nową gitarą.
- Patrz. Red Glitterati. Piękna, prawda?
Dom wziął nowy nabytek kumpla do rąk, oglądając ze wszystkich stron. Jedno co na pewno można było powiedzieć o tej gitarze to, to iż jest oryginalna. Była cała czerwona z mnóstwem błyszczących drobinek.
- Trochę… pedalska. – odparł z uśmiechem oddając instrument właścicielowi.
- Pedalska? I to mówi facet chodzący w kolorowych spodniach?  – Matt pokręcił głową, jakby on sam chodził tylko i wyłącznie w czarnych. Perkusista popatrzył na niego spode łba.
- Ja codziennie się modle żeby w końcu porwali cię kosmici. Ale niestety nadal tu jesteś.
Dom westchnął klepiąc kumpla w ramię w geście współczucia. Choć tak naprawdę współczucie należało się całemu światu, a nie gitarzyście.  Matt udając obrażonego udał się ze swoim „skarbem” do salonu, brzdękając coś tam po drodze. Po chwili dołączył do niego Dominic niosąc cos co wyglądało na katalog z urządzoną w wyjątkowo niegustowny sposób łazienką na okładce.
- Masz zamiar kupić kibel? – spytał Bellamy udając, że go to zupełnie nie obchodzi.
- Nie. Chociaż w sumie to też, ale planuję remont.. tylko nie mogę się zdecydować jaki kolor kafelków kupić do łazienki.
Matt odłożył gitarę. Dłużej nie potrafił udawać, że nic go to nie obchodzi. Wyrwał przyjacielowi katalog z rąk otwierając na pierwszej lepszej stronie. Po przerzuceniu kilku kolejnych wskazał na najbardziej intensywny różowy kolor kafelków do łazienki, jaki tylko mógł istnieć we wszechświecie.
- Te. Będą do ciebie świetnie pasować.
Z szerokim uśmiechem czekał na reakcję blondyna.
- No bardzo śmieszne. A myślałem, że przynajmniej na ciebie mogę liczyć.
- Ależ możesz, sam wyremontuję ci całą łazienkę!
Po usłyszeniu tejże deklaracji Dom wyglądał jakby właśnie zobaczył lewitującą gitarę, a może nawet gorzej dwie.
- Matt, chwila, ja chce mieć gdzie mieszkać.
Ale gitarzysta już odłożył katalog z kafelkami rozglądając się za kluczykami do samochodu. Jak widać  miał zamiar zabrać się do pracy już, teraz, natychmiast. Zupełnie nie przeszkadzał mu fakt, że jedyne co w życiu wyremontował była budka dla ptaków, która i tak po ingerencji siły wyższej jaką był Matt, rozleciała się.
Bellamy biegał  po domu tam i z powrotem szukając niezbędnego według niego ekwipunku, a Dominic nadal siedział na kanapie zastanawiając się ile czasu musi spędzić w jego łazience Matthew by ta nie nadawała się więcej do użytku. Po kilkudziesięciu minutach gitarzysta wrócił do salonu z czapeczką z gazety na głowie wymachując pędzlem do ścian niczym mieczem.
- No, to jedziemy. – oznajmił dziarskim tonem. Mina przyjaciela wyrażająca skrajną rozpacz połączoną z chęcią popełnienia samobójstwa nie zniechęciła go ani trochę.
Pół godziny później, gdy byli już na miejscu, Matt zawzięcie tłumaczył pracownikom firmy remontowej, że nie są tu w ogóle potrzebni bo on sam się wszystkim zajmie. Podczas tego monologu nadal wymachiwał pędzlem, gestykulując tak żywo, że w końcu jeden z mężczyzn dostał nim w głowę. Gdy ich niebieski samochód odjechał z podjazdu, Dominic nadal udawał niezadowolonego, choć tak naprawdę ciężko mu było ukryć rozbawienie.
- No dobra geniuszu, od czego zamierzasz zacząć?
- Spokojnie, ty się już o nic nie martw. Idź coś pooglądać w telewizorku. Albo pojedź po te swoje kafelki, a ja raz dwa się wszystkim zajmę.
I już go nie było. Zrezygnowany Dominic wybrał opcję numer dwa, więc gdy godzinę później wrócił do domu niosąc pudło z NIEBIESKIMI kafelkami bał się nawet podejść w pobliże łazienki. W każdej chwili mogła wybuchnąć, jeśli tylko znajdował się w niej Matt. Ignorując dziwne odgłosy stukania oraz cieknącej wody udał się do salonu, gdzie głośno grający telewizor miał zagłuszyć irytujące dźwięki. Niestety długo tak nie wytrzymał. W końcu to była jego łazienka. Świętym obowiązkiem blondyna było ratowanie jej, spod oblężenia kosmicznego Matt’a. Ruszył więc po schodach na piętro, ale w połowie drogi stanął jak wryty. Zaraz.. Czy tylko mu się zdawało czy stopnie były mokre? Wchodząc wyżej zauważył, że korytarz zmienił się w jedną wielką kałużę. Nagle drzwi do łazienki otworzyły się, zalewając podłogę kolejnymi hektolitrami wody, które radośnie spłynęły po schodach. Perkusista z niemałym trudem dotarł do łazienki by ujrzeć mokrego od stóp do głów Matt’a, próbującego wszelkimi możliwymi sposobami zatamować lejącą się wodę.
- Urwałeś kran?!

poniedziałek, 26 listopada 2012

1.

Odkopane. Stare. Może będę kontynuować, może nie.

***

Było sobotnie popołudnie. Hugh siedział przed telewizorem z lampką wina w dłoni. Z braku lepszego zajęcia przerzucał kanały w poszukiwaniu czegoś co choć w najmniejszym stopniu by go zainteresowało.
Po chwili do dźwięku reklamy jakiegoś zapewne nie działającego środka przeciwbólowego dołączył jeszcze jeden. Dźwięk dzwonka do drzwi. Raz, po chwili znowu. Komuś widocznie bardzo zależało by się z nim zobaczyć.
Odłożył kieliszek na stolik, wyłączył telewizor i pomstując na tych którzy to w wolną sobotę nie dadzą człowiekowi odpocząć powlókł się do drzwi.  W progu stał mężczyzna przed trzydziestką, w dziwnych okularach przeciwsłonecznych i szerokim uśmiechem przyklejonym do twarzy.
- A, to ty. – Hugh niezbyt entuzjastycznie przywitał gościa. Wiedział, że jego pojawienie się może oznaczać tylko jedno. Nową robotę. – Wejdź.
Gość przeszedł przez próg wesołym krokiem po czym bez zbędnych ceregieli przeszedł do rzeczy.
- Słuchaj Hugh, tym razem musi być wyjątkowa. Taka jakiej jeszcze nie miałem, jakiej nikt nie miał! - nowo przybyły mężczyzna był niezwykle przejęty swoim nowym pomysłem.  – Chce żeby błyszczała, błyszczała na tle innych.
- W porządku, postaram się coś wykombinować.
Hugh nie pytał czy gość zostanie dłużej. Tak naprawdę modlił się w duchu by ten już sobie poszedł i przestał nieustannie gadać. Chciał mieć z powrotem swoje wolne, sobotnie popołudnie. Pozbył się mężczyzny zadziwiająco szybko i wrócił do salonu. Jednak nie po to by znów włączyć telewizor. Czekała go praca, a zadanie postawione przez gościa wcale nie było łatwe.